Z racji tego, że sama uwielbiam czytać posty z serii GRWM, postanowiłam również podzielić się z Wami swoim porankiem. Dzisiaj mam więcej czasu dla siebie, więc miałam okazję to jeszcze udokumentować. Pokażę Wam co jest dla mnie ważne po przebudzeniu, jakie nawyki przejęłam po innych bloggerach i na co zwracam uwagę podczas wakacji. Zaczynamy! :)
No cóż.. Pora wstawać. Budzik zawsze jest nastawiony na godzinę 9:00, co bym nie przespała całych wakacji.. Niestety ilekroć ten budzik zadzwoni, tyle wyłączam go i idę spać z powrotem, czego później nawet nie pamiętam.. Zwykle kończy się to pretensjami do całego świata, że nikt mnie nie raczył obudzić. :)
Z niemal zamkniętymi jeszcze oczyma schodzę na parter i robię sobie szybkie, łatwe i pożywne śniadanie.
Najczęściej jest to serek wiejski i wieloziarnista bułeczka z Bierdonki. Serek dostarcza organizmowi odpowiednią ilość białka, wapnia i innych zdrowych dupereli a bułeczka dopełnia śniadanko i pomaga zdrowo i solidnie zacząć dzień. Do tego koniecznie herbata. Koniecznie w dużym, moim, ulubionym kubku, który kupiłam w Krakowie. Można na nim zauważyć nazwy (szkoda tylko, że po angielsku) wszystkich zabytków i atrakcji Krakowa, za co też to miasto tak kocham. <3 Ta pamiątka przypomina mi o pięknych chwilach tam spędzonych i o tym, że jeszcze nie raz tam wrócę, a niedługo już zamieszkam na stałe. :D
Po śniadaniu biorę prysznic. Zawsze myję moje włosy rano. Nie lubię robić tego wieczorem, bo od poduszki brzydko się układają i później nie mogę tego ogarnąć w żaden możliwy sposób.
Gdy mam dzień wolny i wiem, że nigdzie raczej nie wyjdę, pozwalam moim włoskom wyschnąć samodzielnie. Nakładam jedynie na nie odżywkę w mgiełce, która je ujarzmia i odżywia. Jest to dwufazowe połączenie olejku arganowego z jedwabiem i innymi różnościami, które działają ekstra. Włosy są po niej mięciutkie, błyszczące i wyglądają super-zdrowo. :)
Podczas wakacji staram się nie malować, wręcz stronię od makijażu. Jednak też nie przesadzam z pielęgnacją twarzy, nie zalewam jej maseczkami, kremami, preparatami, olejami, parówkami, ogórkami i innymi rzeczami, które mogę zjeść na śniadanie. Po przemyciu buzi wodą z mydłem, przemywam ją jeszcze zwykłym tonikiem kosmetycznym i nakładam krem nawilżający. Ta metoda u mnie sprawdza się ostatnimi czasy najlepiej, gdyż moja buzia nie jest czerwona, zaskórniki i ich ilość zmalała do minimum i już nie pamiętam, kiedy ostatnio wyskoczył mi na twarzy jakikolwiek wyprysk.
Dla osób ze skórą wrażliwą nie polecam tego kremu, ponieważ buzia często robi się po nim czerwona i piecze. Kilka miesięcy temu borykałam się z wypiekami na twarzy a ten krem jeszcze pogarszał sprawę. Kolejny jego minus, to tłusty film, który zostaje na buzi, ja zwykle zbieram go suchym wacikiem, dzięki czemu jest go minimalnie mniej i nie przeszkadza tak bardzo, a buzia nie oślepia blaskiem.
Ostatnio z powodu pewnej wybielającej pasty do zębów (o której opowiem w nieulubieńcach sierpnia), moje usta bardzo mocno się wysuszyły i popękały. Nadal czuję ból w kącikach, które były najbardziej pokrzywdzone. Dlatego też nawilżam je ile mogę, nie rozstaję się z różnego rodzaju pomadkami, np z tą z Neutrogeny, która bardzo mi pomaga.
Cud, miód i pyszny smak.
Pomadka szybko koi ból spierzchniętych ust, regeneruje wręcz natychmiastowo, smakuje jak jakiś leśny owoc, którego nie jestem w stanie określić. Ale jest superowa. Polecam. Milena Gajewska. :)
Gdy już moja głowa dojdzie do ładu i składu zakładam kolczyki, bo bez nich czuję się, jakbym była nago. Kolczyki to moje zboczenie. Mam ich mnóstwo, co chwilę kupuję nowe, zawsze mam ich za mało. Ostatnio zakochałam się w moich nabytkach z Rossmanna, które nosze na zmianę.
Są mega wygodne w noszeniu, często zapominam, że w ogóle je mam. Mimo masywności, są leciutkie i nie ciągną za ucho. ;) Mają też swoje minusy. Gdy przytuliłam moją przyjaciółkę, śrubka przebiła mi skórę za uchem, krew się polała, ale na szczęście w szpitalu nie wylądowałam. :)
Dzisiaj jest w mojej miejscowości jakieś 20 stopni Celsjusza, więc nie ma co szaleć z wakacyjną stylówką. Jako zmarźluch stawiam na wygodne, ciepłe ubrania. :)
Szarą bluzkę z motywem małych aparatów i innych bździnek upolowałam w Mohito, za niecałe 30 zł. Ja łowca okazji! Jest z nieprześwitującej bawełny. Do tego na szybko doszły moje ulubione, znoszone i prawie dziurawe jeansy z H&M, które katuję od roku, a mimo tego trzymają się nieźle i mogę bez problemu wychodzić w nich do ludzi. Na koniec Jordany w moim ulubionym zestawieniu - czyli biały-szary-czarny. Jak możecie zauważyć, kocham zestawienie białego z szarością. :)
I mogę wyjść w miasto! A raczej na wieś, bo nigdzie tak naprawdę się dzisiaj nie wybieram.. Może jakiś wieczorny spacer z pewnym przemiłym, mieszkającym niedaleko przystojniakiem...?
Dajcie znać koniecznie czy spodobał Wam się post oraz czy chcielibyście czytać takich postów więcej. Wakacje dały mi mnóstwo pomysłów na nowe posty. :)
W kolejnym poście pokażę Wam, jak ubrać się za 10 zł. Zaobserwuj, by być na bieżąco. :)
A jak wygląda Twój poranek?
A jak wygląda Twój poranek?
Pozdrawiam - MG :)